Ten choć za sprawą fundacji robi coś pożytecznego, ale i tak win nie zdoła odkupić. Za całe zło wyrządzone światu sczeźnie w piekle, pośród swoich, prędzej, czy później.
Jakiś czas wcześniej Museum of Modern Art mogłoby wypożyczyć do Berlina również coś większego, np. Gurernikę Picassa, którą gościło w swych murach przez dziesięciolecia od końca II WŚ. Można by wtedy całymi godzinami kontemplować to dziwne oświetlenie, albo tego byka ze szpiczastymi uszami, czy rycerza ze strzaskanym mieczem, a także dokładnie poszukać na obrazie, czy genialny Autor nie umieścił gdzieś proroczo pośród zbombardowanych ludzi także symboliki północno-afrykańskiej; może jakieś słowne ostrzeżenie na tym zadrukowanym koniu, albo np. szczątki trzech libijskich dzieci, ukryte przed widzami na pierwszy rzut oka…
A może jakaś fotka z budynku ONZ-u się zachowała, pokazująca jak w trakcie ogłaszania napaści na Irak wiszącą tam kopię Guerniki Amerykanie całkowicie zasłonili, żeby nie krzyczała aktualną i dziś prawdą wprost w obiektywy wszystkich kamer świata? Guernica w Berlinie byłaby w sam raz, w ramach reminiscencji oraz jako memento na przyszłość. Również „Faust” Goethego byłby do kompletu OK, mógłby przypominać o transakcji, która została najwyraźniej właśnie powtórzona hurtowo przez „aliantów”, choć z bardziej przyziemnych pobudek; w każdym razie mogą już śmiało krzyczeć: „trwaj chwilo, jesteś piękna”, ale na podróż do Małgorzaty już bym na ich miejscu nie liczył… Nie ten kierunek.
Czasy się zmieniły. Kiedyś samoloty aliantów zaopatrywały we wszystko Berlińczyków, dziś pozbawiają wszystkiego Libijczyków, albo transportują prochy z Afganistanu – jedno wszakże jest constans, wciąż można je podziwiać, albo w muzeum, albo warczące nad głowami.
Zestaw piosenek żydowskich i rosyjskich to strzał w dziesiątkę, odważne posunięcie, chociaż przypuszczam, że to nic oryginalnego; inspiracją mogły być radosne dla wielu przedstawicieli obu nacji wydarzenia po 17.09.1939r. na wschodnich rubieżach Polski, choć i po wojnie nie brakowało okazji do wspólnego świętowania. Taka jest ludzka natura, odpowiesz. I słusznie. Natomiast „Trickle-down economics” jest terminem politycznym; w ekonomii mówi się o „supply side school of macroeconomics”, m.in. w odniesieniu do polityki fiskalnej (obniżanie stopy podatku dochodowego). Mało kto ją podważa, wiele krajów stosuje, niedawno w Polsce obniżono podatki (i składkę) aby stymulować gospodarkę zagrożoną kryzysem światowym. Niektóre daleko idące tezy nie znalazły potwierdzenia, jak często bywa w teoriach znajdujących uznanie i zastosowanie.
Oczywiście efektem są większe nierówności, za cenę spowolnienia wzrostu. Pamiętać należy, że USA w latach 1992-2007 przechodziły okres bezprecedensowo szybkiego wzrostu gospodarczego i niskiego bezrobocia. (W końcowej fazie, część tego sukcesu na kredyt).
Jeśli bogactwo przyrasta w stałej proporcji, czyli logarytmicznie, zaś indywidualna konsumpcja zabiera niewielką, malejącą część zarobku, to bogactwo zaczyna osiągać niebotyczne rozmiary. Wystarczy kilkadziesiąt lat prosperity przy niezbyt progresywnym opodatkowaniu.
Pytasz o metodą rozwiązania tego „absurdu”. Nic prostszego, należy przyłożyć się do zdobywania wyższych dochodów, do odbierania „niezasłużonej” części sportowcom, gwiazdom, prezesom firm i banków, zarządcom funduszy hedgingowych. Ale większość ludzi nie wie jak, albo nie chce im się. Alternatywą jest silna progresja podatku dochodowego i od dziedziczenia. Ale czy ktoś się na to odważy? Gdyż łatwo jest powiedzieć – model trickle-down nie działa; co innego jest zmienić podatki, albowiem istnieje spore ryzyko, że gospodarka spowolni jeszcze bardzie, lub stanie zupełnie. Zapytaj o to Rostowskiego.
Oczywiście przytoczona przez Ciebie frazeologia jest populistycznym trikiem. Po pierwsze siła nabywcza tej kwoty w Indii jest co ponad 2,5 razy wyższa niż w USA. Po drugie porównuje się majątek ze strumieniem, zgtoamdzone bogactwo z rocznym strumieniem dochodu. To tak jak porównywąć odległość z szybkością ruchu, albo szybkość z przyspieszeniem. Po trzecie, PKB na głowę (z PPP, czyli siły nabywczej) jest nadal kilkanaście razy wyższy w USA niż w Indii. Nota bene, nierówności dochodów mierzone wskaźnikiem Gini są nieco wyższe w USA, ale podejrzewam, że nierówności bogactwa są większe w Indii z powodów historycznych. A jaki majątek posiada 400 najbogatszych Indusów w stosunku do ich PKB? Ćwierć biliona, czy więcej? Zaś wśród tych 400 najbogatszych Amerykanów jest 4 Indusów.
Zdaje mi się, że słowo absurd jest nadużywane, raczej odnosi się je do ludzkiego rozumowania, a nie do objawiania się rzeczywistego świata. Chyba, że sądzimy iż stosunki społeczne, czy inne międzyludzkie są czyimś wymysłem, a to już jest absurd chyba.
Komentarze
Prześlij komentarz